24 marca 2017 , Imieniny: Gabrieli, Marka, Seweryna
 
W aktualnym numerze:
  Wiadomości Sierakowickie -> Czytaj archiwalny numer 2 z dnia 2017-02-01
 






 
Zdzisława Jankowska – mistrzyni gospodyń
Wspomnienia seniora


Nasze okolice słyną z bardzo dobrych kucharek. Szczególnie wyszukane a nawet wyrafinowane potrawy, jakie pojawiają się na naszych stołach podczas wesel czy innych przyjęć, na pewno nie wszędzie są normą. Skąd się wzięły u nas takie utalentowane kucharki? Otóż był w historii Sierakowic czas, prawie 30 lat, gdy jedna zdolna kucharka szkoliła w placówce zwanej Ośrodek Nowoczesnej Gospodyni chętne do nauki kobiety i dziewczyny z całej gminy, a nawet i z gmin ościennych. To znana wszystkim mieszkającym od dawna w Sierakowicach – pani Sławka Jankowska. Dzisiaj, gdy jest już ponad 10 lat na emeryturze, podczas przypadkowych spotkań jest nadal serdecznie witana przez kursantki sprzed lat, które z wdzięcznością wspominają swoją nauczycielkę.
Gospodyni u księdza
Pani Sławka jest rodowitą sierakowiczanką, ponieważ tutaj w 1936 roku przyszła na świat jako pierwsza córka Jana i Anny z domu Herold Jankowskich. Mieszkali wtedy w budynku należącym do państwa Kolków. Jan Jankowski był wcześniej uczniem stolarza Roberta Kolki, który na kilka lat pozostawił pod jego opieką dom i warsztat przy ulicy Lęborskiej. Jedno z pierwszych wspomnień pani Sławki dotyczy września 1939, gdy z dużą grupą krewnych uciekała do Zawór koło Chmielna, do rodziny ojca. Pamięta prowadzone przy wozie dwie krowy, a wóz wypełniony kuzynkami i ciotkami. W domu babci w Zaworach zmieściły się tylko dzieci, dorośli spali w stodole. To uciekanie nie miało większego sensu i po kilku dniach wrócili z powrotem. Wybuch wojny spowodował powrót Kolków z Gdyni do Sierakowic, a Jan Jankowski nie wrócił jeszcze z wojny, więc matka pani Sławki, mająca już wtedy dwie córki ( w roku 1938 urodziła się Maria ), była zmuszona sama szukać mieszkania gdzie indziej. Znalazła je przy dzisiejszej ulicy Dworcowej, gdzie mieszkali prawie do końca 1949 roku. Tam urodziła się trzecia córka Jankowskich – Helena. Ojciec starał się jak najszybciej zapewnić całej rodzinie własne gniazdo – na Boże Narodzenie 1949 roku wprowadzili się do nowo wybudowanego domu przy ulicy Lęborskiej. Był to, obok domu państwa Grzenkowicz po drugiej stronie ulicy, pierwszy zbudowany po wojnie dom w Sierakowicach.
W latach 1950-51 pani Sławka uczyła się w szkole gospodarstwa domowego u sióstr franciszkanek w Chojnicach. Tam zatrzymywał się po drodze jadący do rodziców w Lipuszu ksiądz Michał Borzyszkowski i za każdym razem indagował siostrę Gregorię, czy ma wśród uczennic dobrą kandydatkę na gospodynię do plebani. Siostra wskazała na 15.letnią Sławkę, ale podkreśliła, że decyzja należy do dziewczyny. A ksiądz znał rodzinę Jankowskich jeszcze z czasów tuż powojennych, gdy był wikarym w Sierakowicach. I tak pani Sławka trafiła do parafii Pawłowo jako gospodyni na plebani. Jakiś czas łączyła obowiązki gospodyni z pracą katechetki, zyskując wcześniej odpowiednie kwalifikacje. Ksiądz Borzyszkowski był człowiekiem bardzo schorowanym i w wieku pięćdziesięciu paru lat zmarł, a pani Sławka wróciła do Sierakowic. Mówi, że gdyby nie propozycja pracy na plebani, pewnie zostałaby u sióstr w zakonie. Jednak zdobyte w młodości umiejętności kulinarne i pedagogiczne przydały się pani Sławce w dalszym życiu.
Ośrodek Nowoczesnej Gospodyni
Był rok 1966. We władzach Gminnej Spółdzielni ”Samopomoc Chłopska” w Sierakowicach działały m.in. ciocia pani Sławki Helena Grzenkowicz i Krystyna Stoltman – zaprzyjaźniona z rodziną nauczycielka. One dowiedziały się, że GS dostała odgórny nakaz, żeby zorganizować ośrodek nowoczesnej gospodyni i potrzebna jest osoba do wykonania tego nakazu. Namówiły więc panią Sławkę, iżby stawiła się u prezesa, którym wtedy był Konrad Drywa, ten uznał, że kwalifikacje pani Sławki są wystarczające, ale ostatecznie zatwierdziły ją władze we Wrzeszczu. Dopiero pracując już w GS zdobyła wykształcenie średnie, dojeżdżając do technikum ekonomicznego w Tczewie.
Jako jedyny pracownik etatowy pani Sławka tworzyła ośrodek od podstaw, wyposażała go w różnoraki sprzęt i organizowała wiele kursów – nie tylko gotowania, ale również szycia, robót ręcznych, haftu, makramy itp. Każdy kurs trwał 100 godzin, czyli było to kilka tygodni zajęć. Nie przyjmowano do jednej grupy więcej jak 30 kobiet, bo to wpływałoby niekorzystnie na jakość nauki. Nabór kursantek organizowały kobiety z kół gospodyń, które działały w większości wiosek. Na początku, zaraz po wojnie, koło gospodyń miało siedzibę w salce domu parafialnego przy ulicy Lęborskiej, a tam pierwsze kursy, jak wspomina moja rozmówczyni, prowadziła przedwojenna gospodyni Jadwiga Daszkowska. Pani Sławka współpracowała z różnymi działaczkami kół gospodyń; w Lisich Jamach była to Danuta Grzenkowicz, w Szklanej Grażyna Warmowska, a w Paczewie Helena Bulczak. Ich było ogółem 11-12 osób. W swoich wioskach spotykały się przeważnie w szkołach. Siedzibą ośrodka był najpierw dom państwa Ropel (dzisiaj sklep „Beata”) przy ulicy Kartuskiej, a później budynek wykupiony przez GS od państwa Kuczkowskich przy tej samej ulicy.
Kursy szycia w ośrodku prowadziła Czesława Andryskowska, haftu – Bolesława Kaniowska, a makramy – Elżbieta Szymikowska. Natomiast kursy gotowania i pieczenia prowadziła pani Sławka osobiście i, jak mówi, kursantki same składały się na produkty potrzebne do zajęć praktycznych. Z rana były zajęcia teoretyczne, a po południu – gotowanie, pieczenie, smażenie i kończono dzień wspólnym zjadaniem naszykowanych potraw. Zadaniem ośrodka było również organizowanie różnych konkursów – recytatorskich, wiedzy o straży pożarnej, plastycznych itp. Natomiast latem, podczas wakacji, ośrodek kierowany przez panią Sławkę miał jeszcze jedno zadanie – prowadzić tak zwany dzieciniec, czyli coś w rodzaju półkolonii dla dzieci w wieku szkolnym; pani Sławka nie tylko dbała o smaczny posiłek dla maluchów, ale również potrafiła zorganizować im zajęcia; np. przygotowywano przedstawienia.
Czasami jednak trzeba było przygotować tak zwane pokazy. Na przykład mleczarnia dostarczała twarogi a zadaniem pani Sławki i jej pomocnic było wyczarowywanie różnych smakołyków z udziałem twarogu. Raz – wspomina pani Sławka – dostaliśmy tyle ryb, że całą noc musieliśmy je przygotowywać, bo na drugi dzień zjeżdżali się różni notable z powiatu i województwa.
W rodzinie wielopokoleniowej
Do dzisiaj trzy siostry Jankowskie mieszkają nadal razem w okazałym budynku, który zbudował ich ojciec. Nie ma tam już od dawna stolarni, w której uczyli się rzemiosła kolejni sierakowiccy stolarze, ale dom służy rodzinom założonym przez siostry pani Sławki. Mimo że sama nie założyła rodziny, jest niezbędną cząstką w rodzinie Czapiewskich i w rodzinie Kostuchów; nie tylko dlatego, że szykowała swoim siostrzeńcom i siostrzenicom wszystkie rodzinne uroczystości, ale również dlatego, że była z nimi w najważniejszych momentach ich życia.
Dom Jankowskich, w którym dzisiaj już tylko pani Sławka nosi to nazwisko, słynął i słynie z gościnności. Jeszcze, gdy żyła matka pani Sławki, unieruchomiona chorobą reumatyczną, dom ich był zawsze otwarty nie tylko dla licznej rodziny, czy uczniów z warsztatu, ale także dla sąsiadów, dla znajomych. Pani Sławka wspomina, że w latach 60. jeden młody nauczyciel z sąsiedztwa codziennie rano zachodził pozdrowić starszą panią Jankowską i napić się kawy zbożowej z mlekiem, którą trzymano na płycie kuchennej, żeby była ciepła.
Rodzina Jankowskich od dziesięcioleci opiekuje się, położonym w pobliżu ich domu, pomnikiem Królowej Korony Polskiej, wzniesionym w 10.rocznicę Cudu nad Wisłą przez sierakowickich rzemieślników i kupców. Pani Sławka mówi, że po śmierci ojca wzięła na siebie ten obowiązek. Dopiero od niedawna kwiaty w gazonach są każdej wiosny kupowane na koszt gminy, wcześniej był to niepisany „przywilej” pani Sławki. I na Boże Ciało Jankowscy przygotowują tam jeden z ołtarzy, i na 15 Sierpnia też trzeba zadbać o porządek. Mówią, że to wszystko na chwałę bożą.
Nie spytałam pani Sławki, jakie zasady są dla niej najważniejsze przy przyrządzaniu posiłków, bo opowiedziała mi epizod, który chyba odpowiada na to pytanie. Kiedyś zdarzyło się, że nie było w domu mięsa i powstał problem, z czego zrobić obiad dla kilku chłopców, pracujących w stolarni. Pani Sławka postanowiła ugotować tak zwane nagie kluski, czyli kluski z ziemniaków, i podać je z zapiekaną kapustą. Gdy ten nietypowy obiad podała, przyczaiła się pod drzwiami i niespokojna wyczekiwała na reakcję. Odetchnęła z ulgą usłyszawszy, jak młodzi stolarze zachwalając jej potrawę zjadają wszystko co do jednej kluski.
Maria Dyczewska

Wersja do druku
Wyślij znajomemu

 

 
  Czytaj - Archiwum - Komentarze - Księga Gości - Kontakt
Wiadomosci Sierakowickie - R-net 2003
 
Czytaj Archiwum Komentarze Księga gości Kontakt