|
|
|
O wychowaniu patriotycznym Moim zdaniem
W „Gazecie Wyborczej” z 22 grudnia 2005 r. opublikowano wywiad z ministrem edukacji, prof. Michałem Seweryńskim, m.in. na temat wychowania patriotycznego w szkole. Wypowiedź ministra można sprowadzić do czterech następujących tez:
1. Trudno wyobrazić sobie wychowanie młodego pokolenia bez wychowania patriotycznego.
2. Obecnie, po 16 latach wolnej Polski, wychowanie patriotyczne nie ma należytej rangi, bo w minionym okresie zostało zaniedbane i liczyło się mniej niż internacjonalizm.
3. Dzisiaj wystarczy apel do nauczycieli i dyrektorów szkół, by wychowaniu patriotycznemu nadać odpowiednią rangę, a lekcje z literatury polskiej i historii dają dostateczne pole, by wydobyć wątek patriotyzmu; wysiłki nauczycieli wspierać będą materiały pomocnicze.
4. Wychowanie patriotyczne powinno być domeną szkoły, a nie rodziny.
Cztery tezy ministra i co najmniej tyleż wątpliwości co do ich słuszności.
Patriotyzm – najogólniej i najkrócej rzecz ujmując – to umiłowanie swojego kraju i narodu, gotowość do poświęceń w pracy dla nich i w ich obronie. A więc dwie wartości, które są istotą patriotyzmu: kraj i naród. W świetle wyraźnie dziś widocznej tendencji agresywnego, bezpardonowego i często bezprawnego, zakrojonego na niespotykaną u nas dotąd skalę zawłaszczania przez jedną partię wszystkich instytucji i dziedzin życia państwa, zachodzi w pełni uzasadniona obawa, że te dwie wartości, stanowiące istotę patriotyzmu (kraj i naród), zostaną zdominowane przez trzeci, najbardziej niepożądany element – partię. Wtedy kryterium „prawdziwego” patriotyzmu stanie się ślepa służalczość w stosunku do tej partii i jej przywódców. Tę obawę potwierdza fakt, że minister edukacji proponuje oprzeć wychowanie patriotyczne na gadulstwie i odpowiednich instrukcjach. Bo czymże innym, jak nie gadulstwem, może być wydobywanie wątków patriotycznych – jak chce minister – na lekcjach literatury i historii (dodajmy: również tej zmanipulowanej przez dyżurnych historyków). Nie ma też żadnej pewności, że te obiecane przez ministra materiały pomocnicze nie będą instrukcjami (w rodzaju dawnych notatników agitatora partyjnego) o tym, jak kształtować skutecznie służalczą i pełną uwielbienia postawę wobec tej jednej, jedynie dobrej i kochanej partii. Przy okazji warto zapytać pana ministra, czy uczniowie młodszych klas szkoły podstawowej, którzy nie mają lekcji ani literatury, ani historii, nie potrzebują wychowania patriotycznego, czy też nie ma pomysłu, jak to z nimi robić?
Jestem przekonany, że metodyczna oferta pana ministra, sprowadzająca wychowanie patriotyczne do gadulstwa, apeli i instrukcji jest nie tylko bezużyteczna i żałośnie uboga, ale – co gorsze – szkodliwa, bardziej przypominająca indoktrynację i socjotechniczne zabiegi niż wychowanie.
W wypowiedzi ministra nie ma ani jednego słowa o tak ważnym i istotnym w wychowaniu patriotycznym czynniku, jak turystyka, krajoznawstwo, poznawanie środowiska lokalnego, regionalnego i krajowego. Mądrze organizowany ruch turystyczno–krajoznawczy spełnia przecież podstawowy wymóg miłości: poznanie i zauroczenie przedmiotem tej miłości, czyli – w tym przypadku – ojczyzną. Dlaczego nie ułatwiać uczniom randki ze swoją ojczyzną, jej dotknięcia, przytulenia się do niej i pocałunku, tzn. bezpośredniego kontaktu z ojczystą przyrodą, zabytkami historii i architektury, krajobrazem, z osiągnięciami nauki, kultury, wytworami ludzkich rąk, z ludźmi różnych regionów kraju i zawodów? Każdy, kto poznał, choć pobieżnie, biografię powszechnie uwielbianego (tak przynajmniej deklarujemy) polskiego papieża Jana Pawła II i podziwiał jego gorącą miłość do ojczystego kraju, ten musiał dojść do wniosku, że tę miłość kształtował on w sobie, a później w młodzieży, gromadzącej się wokół niego – wikariusza parafii św. Floriana w Krakowie, biskupa i arcybiskupa – właśnie przez turystykę, wędrowanie wzdłuż i wszerz naszego kraju.
Minister edukacji, postulując wychowanie patriotyczne przez szkołę, ani słowem nie wspomniał też o niezwykle efektywnych i wielokrotnie sprawdzonych metodach tego wychowania, stosowanych przez harcerstwo. Udowodniły to chociażby wydarzenia pierwszej i drugiej wojny światowej (Legiony, POW, starcia polsko–ukraińskie, Szare Szeregi, Powstanie Warszawskie), powojenna odbudowa kraju (Frombork, Warszawa), harcerskie alerty i tysiące działań na rzecz swojego kraju (np. budowa Drogi Kaszubskiej). Myślę, że nie obniżyłoby rangi szkoły wykorzystywanie przez nią niektórych z tych metod i form (harcerski i zuchowy kodeks moralny, zwiady, współdziałanie, symbolika, obrzędowość, wędrownictwo, system ocen, zaspokajanie i kształtowanie zainteresowań i postaw itd.).
Pan minister twierdzi, że w minionym okresie wychowanie patriotyczne zostało zaniedbane i nie liczyło się mniej aniżeli internacjonalizm, a obecnie, po 16 latach wolnej Polski nie ma należytej rangi. Nie tylko zgadzam się w pełni ze twierdzeniem, że obecnie wychowanie patriotyczne zostało zaniedbane, ale – co więcej – twierdzę, iż zostało całkowicie wyeliminowane z praktyki szkolnej, jego w szkole po prostu nie ma. Przyczyną tego stanu rzeczy nie jest jednak – jak sugeruje pan minister – tzw. miniony okres, kiedy to wychowanie rzekomo zaniedbano na rzecz internacjonalizmu. Już od pewnego czasu istnieje u nas – przybierający nieraz karykaturalną i komiczną postać – zwyczaj obarczania owego minionego okresu winą za wszystkie nasze nieszczęścia. Jeżeli – nie daj Boże – dotrze do nas ptasia grypa czy też jakieś tsunami, to będzie za to odpowiedzialny wyłącznie miniony okres. Więcej rozwagi i powagi! Chciałoby się zawołać: panie ministrze, więcej obiektywizmu i prawdy, mniej politycznej konfabulacji i obiegowych sloganów. Sam byłem w tamtym okresie nauczycielem (wcale nie komunistycznym) i wiem, że wychowanie patriotyczne było wysoko cenioną formą pracy szkoły. Wyznaję pogląd, że istota patriotyzmu, czyli miłość ojczyzny jest zawsze tylko jedna, czy ten patriotyzm nazwiemy socjalistycznym, kapitalistycznym, czy jeszcze innym. Tylko zła wola lub wyjątkowo niski poziom intelektualny nauczyciela mogą tę istotę patriotyzmu wypaczyć i uczynić z niej narzędzie polityczne. Nie jest też prawdą, że patriotyzmowi zagrażał i deprecjonował go internacjonalizm. Przecież internacjonalizm, czyli równouprawnienie, współpraca i przyjaźń narodów w żaden sposób nie wykluczają patriotyzmu, ale raczej go umacniają, chroniąc przed nacjonalizmem, szowinizmem, rasizmem, antysemityzmem i innymi fobiami.
Jestem głęboko przekonany, że istotna przyczyna zaniechania przez szkołę wychowania patriotycznego i wychowania w ogóle znajduje się znacznie bliżej naszej rzeczywistości i nie wymaga szperania aż w minionej epoce. Tą przyczyną jest bowiem ostatnia, niefortunna reforma oświaty (1999), która wprowadzając gimnazja i tym samym skracając okres faktycznego oddziaływania wychowawczego we wszystkich typach szkół, wbrew szumnym zapowiedziom, wyeliminowała niemal całkowicie z ich pracy autentyczne wychowanie, a więc również wychowanie patriotyczne. Swój pogląd na ten temat przedstawiłem już kilkakrotnie na łamach „Wiadomości Sierakowickich”, zwracając uwagę na przyczyny – w moim przekonaniu – niepokojącego stanu wychowania szkolnego.
I wreszcie, sprawa ostatnia. Trudno mi zgodzić się z tezą pana ministra, że wychowanie patriotyczne powinno być domeną szkoły a nie rodziny. Pozwolę sobie wyrazić diametralnie odmienne przekonanie. Uważam, że każdy normalny człowiek nosi w sobie jakąś szczyptę patriotyzmu, ale w pełni zaszczepia go – często nawet nieświadomie – rodzina (matka, ojciec, dziadkowie, a nawet rodzeństwo). Rodzina to naturalne źródło patriotyzmu. Wystarczy sięgnąć do historii naszego narodu, choćby w okresie zaborów. Głównym celem i zadaniem wychowawczym szkoły było wtedy wynarodowienie, czyli zgermanizowanie i zrusyfikowanie młodych Polaków. Cel ten realizowała ona wszelkimi dostępnymi środkami i sposobami, przemocy fizycznej nie wyłączając. Kto zatem, jak nie rodzina, przez blisko 150 lat pielęgnował polski język, kulturę, tradycje i obyczaje, skoro w 1918 r. wypłynęły one z ukrycia jak lawa z wulkanu. To jest niepodważalny dowód, że właśnie rodzina kształtuje patriotyzm dziecka, a szkoła albo go umacnia, albo osłabia, albo też zniekształca, wprowadzając ten jeden, wspomniany wcześniej, niepożądany element, czyli partyjniactwo. A może o to właśnie chodzi?
Henryk Radomski
***
A moim zdaniem
Tak, pozwolę sobie na polemikę, ponieważ moim zdaniem autor cenionych tekstów historycznych o Sierakowicach zagalopował się. Poniosła go najprawdopodobniej ta sama frustracja, która gnębi wielu zwolenników pewnej formacji. Cóż, miała wygrać te wybory, a wyszło inaczej, takie są prawa demokracji. Ale żeby po czterech miesiącach osądzać przeciwnika politycznego, jakby był tyranem rodem z najgłębszej komuny, to przesada! Nie czytałam i nie mam zamiaru czytać wywiadu, który wywołał takie emocje pana Radomskiego. Jednakże doprawdy trzeba być zaślepionym, by atakując oponenta przy okazji postponować swoje własne wieloletnie dokonania. Wszak jest bez wątpienia Henryk Radomski humanistą, co w tych okolicznościach oznacza operowanie słowem, a właściwie wielu słowami; a przecież nikt nie śmiałby jego zarówno bogatego doświadczenia nauczycielskiego, jak i obfitych tekstów o naszej przeszłości nazwać gadulstwem. I wierzę głęboko, że swoim wieloletnim używaniem słów, a nie gadulstwem, uprawiał Pan Henryk wychowanie patriotyczne; przez dziesięciolecia wychowywał dzieci i młodzież, a teraz czytelników naszego miesięcznika. Turystyka, owszem, jest doskonałym uzupełnieniem, ale jak kosztownym, to też Pan Radomski wie doskonale, bo przez wiele lat był współorganizatorem takich wyjazdów.
P.S Bardzo proszę o nie kontynuowanie tej polemiki na łamach WS, ponieważ jestem przekonana, że problematyka ta nie harmonizuje z profilem naszej gminnej gazety, o czym nie po raz pierwszy autorom przypominam. M. Dyczewska
Wersja do druku
Wyślij znajomemu |
|
|
 |