|
|
|
Nabijanie ludzi w butelkę
Będąc ostatnio w naszym Ośrodku Zdrowia przeczytałam ofertę reklamującą komputerową terapię antynikotynową. W dobie komputeryzacji wszystkiego i wszystkich "leczyć uzależnionych" ma również komputer. "Za jedyne 50 zł" podczas jednej terapii można "całkowicie zlikwidować uzależnienie".
Wiem, ile pracy nad sobą potrzeba, aby wyjść z uzależnienia, dlatego nie jestem w stanie wyobrazić sobie takiego komfortu, jaki daje proponowana oferta leczenia. Chciałabym doznać takiego wyleczenia, jednak komputer za mnie tego nie uczyni. A może jestem w błędzie? Może faktycznie my - "pomagacze", terapeuci, psycholodzy i wszyscy, którzy znają problem uzależnień - jesteśmy już niepotrzebni?
Mogę jedynie przekazać to, co usłyszałam od ludzi, którzy skorzystali z takiej "terapii": większość pali papierosy tak, jak paliła. Sporadycznie ktoś wytrzymał bez nikotyny kilka miesięcy, jednak w konsekwencji pali dalej. Przypuszczam, że miało tu miejsce nastawienie: Skoro zapłaciłem, tu muszę wytrzymać! A wyuczone i nabyte odruchy? Jak więc można w czasie jednej terapii komputerowej zlikwidować uzależnienie nikotynowe lub alkoholowe, bo za jedno i drugie odpowiedzialne są te same mechanizmy choroby.
Identyczne sytuacje zdarzają się również z alkoholem w przypadku "leczenia" esperalem. Często rozmawiam o tym z uzależnionymi i okazuje się, że większość zdecydowała się na wszycie esperalu dlatego, że myślała: zrobię sobie wszywkę dla świętego spokoju, nie będę pił, rodzina, sąd, kurator się odczepi, a ja nie będę musiał chodzić na jakąś głupią terapię. To dopiero fajna perspektywa: nie trzeba brać udziału w "ogłupiających" pogadankach, mówić o piciu, myśleć i w ogóle nie być za nic odpowiedzialnym. Niestety, większość ludzi bardzo nie lubi wprowadzania zmian w swoim życiu w myśl zasady - jakiegoś mnie Panie Boże stworzył, takiego mnie masz. Trzeźwiejący alkoholicy mówią: Trzeźwienie musi boleć, musi być trudne, wtedy się je docenia - a wszycie esperalu jest szybsze, niż przejście całego cyklu długotrwałej terapii. Jestem zdania, że esperal to fikcja stworzona po to tylko, żeby inni - małżonkowie, przełożeni, dzieci, rodzice - odczepili się i dali spokój. Tymczasem myśli o piciu, tęsknota za alkoholem pozostają w udręczonej psychice człowieka uzależnionego. To są niewyobrażalne katusze - nie móc się napić z powodu esperalu, kiedy nie wiadomo, co by się działo, gdyby człowiek jednak się napił. Nieraz pacjenci z wszytym esperalem eksperymentują: zapijają go, czekają na skutki, jeśli nic się nie dzieje piją dalej, nieraz za te eksperymenty płacą zdrowiem i życiem, a nieraz po prostu wydłubują go. Potrzeba picia, głód alkoholu są tak silne, że nie przemawiają żadne racje rozumowe i nie docierają do człowieka uzależnionego żadne argumenty.
Wielu lekarzy wszywa esperal. Nie muszą wysilać się na trudne i żmudne rozmowy z pacjentem, żeby przebić się przez jego mechanizmy obronne, skłonić go do zaakceptowania u siebie choroby i podjęcia leczenia. Dla niejednego lekarza takie rozmowy to bezsensowna praca, przez ten czas mógłby przyjąć kilku innych pacjentów i zarobić. Nie czarujmy się, są tacy lekarze i wcale przez to nie mają wyrzutów sumienia. Gdzieś daleko za nimi pozostała przysięga Hipokratesa i słowa primum non nocere.
W swoim przekonaniu nie tylko nie szkodzą, ale i pomagają. W czym? W okłamywaniu siebie i pacjentów. Marzy mi się taki dzień kiedy ten problem zniknie, chociaż trudno mi wierzyć w dobie komputeryzacji i dewaluacji wszystkich wartości, że lekarze zmienią taktykę i zajmą się przebudową duchową osoby uzależnionej, a jeżeli już nie chcą tego robić, to niech chociaż nie przeszkadzają innym. (dn)
Wersja do druku
Wyślij znajomemu |
|
|
 |